Kiedy wirtual staje się realem
Wirtualne
symulatory życia to od kilku lat gorący temat – zarówno w mediach, jak i w
literaturze. Internetowe duplikaty życia pochłaniają czas i uwagę, a wręcz
prowadzą do zaburzeń w zakresie oddzielania fikcji od rzeczywistości. W Witajcie
w Murderlandzie zatarcie granic staje się narzędziem w ręku mordercy…
działającego równolegle w realu i online.
Island to gra, która staje się drugim domem dla Nathana,
harwardzkiego wykładowcy. Rozwiedziony profesor znajduje w niej azyl, ucieka od
dręczącej go rzeczywistości. Pewnego dnia jego wirtualny spokój zostaje jednak
zburzony – nawet rzeczywistość internetowa staje się nieubłagana. Nat, bo tak
nazywa się awatar mężczyzny, wraca do swojej posiadłości za miastem, kiedy
niespodziewanie pod koła jego samochodu wpada kobieta. Szybko znajdują się
świadkowie wydarzenia, którzy uspokajają Nata powtarzając, że widzieli, jak
kobieta rzuca się pod koła.
Wydawałoby
się, że doszło do wypadku, jakich w realnym życiu jest – niestety – wiele. Jest
jednak inaczej. Island to z założenia miejsce idylliczne, pozbawione zła i
problemów. Nic więc dziwnego, że przyciąga tłumy internautów, dając im złudne
poczucie azylu i alternatywy od często krzywdzącego, acz prawdziwego życia.
Jednak zarówno Natan, jak i Nat tracą poczucie bezpieczeństwa – utopijna
kraina, jaką niewątpliwie stało się Island, jest zbyt dobra, żeby awatary miały
powody do popełniania samobójstw. Zbrodnie także nie mają prawa bytu w tym
wirtualnym raju. Co więc się wydarzyło?
Nat, zaintrygowany tym nietypowym procederem, łamie konwencję gry i
podaje swoje prawdziwe dane wirtualnemu policjantowi, aby spotkać się w realu
i zbadać sprawę. Autor Witajcie w Murderlandzie doskonale ukazuje, jak
uzależnienie od gier, ale i sztucznego poczucia stabilności i bezpieczeństwa,
postępuje. Po cichu, lecz w zastraszającym tempie zajmuje uwagę gracza,
wypełniając braki z codziennego życia tak doskonale, że ofiara w skrajnych
przypadkach zaczyna zatracać się na granicy prawdziwego życia i gry. Jak
dalekie było uzależnienie Natana, który postanowił spotkać się z innym graczem
z nadzieją, że wyjaśni zbrodnię niedopuszczalną w grze? Jak duże miało to dla
niego znaczenie?
Jak się okazało, dość spore. Tym razem zadziałała jednak intuicja lub po
prostu Natan znalazł doskonały pretekst, który zatuszował jego pochłonięcie
grą. Tymże pretekstem było morderstwo w Bostonie, mieście, w którym żyje Natan.
Żeby tego było mało, główny bohater zaczyna dostrzegać wątki subtelnie łączące
anomalię w grze z morderstwem w Ameryce.
Brzmi jak psychodeliczna teoria spiskowa nałogowego gracza? Niestety
okazuje się, że jest prawdziwa – a tym samym dowodzi, że wirtualny nałóg to
naprawdę niewinna przypadłość w porównaniu ze skalą zbrodni, która stopniowo
zaczyna wychodzić na jaw. Zarówno w grze, jak i w Bostonie pojawiają się
kolejne ofiary… Jak rozwinie się sytuacja? Czy nałóg Natana mu zaszkodzi czy
pomoże? Tego nie zdradzę, ale zapewnię, że warto przekonać się samemu.
Doskonale skonstruowana narracja i przemyślana fabuła powodują, że od
książki nie sposób się oderwać. Niestety, są też znaczące mankamenty. Głównym
jest tłumaczenie. Nie znam języka oryginału, więc nie jestem w stanie porównać
jakości tekstu oryginalnego do jego polskiego odpowiednika, jednak już
intuicyjnie można wyczuć, że pozostawia on wiele do życzenia. Prosto, wręcz
wydaje się, że na szybko konstruowane zdania, nastawione stricte na przekazanie
historii pojawiają się w niemalże całym tekście. Przez taką formę nie tylko nie
można zasmakować w opowieści, ale i niejednokrotnie odnosi się wrażenie, że
jest ona napisana na siłę. Na szczęście pomysł jest tak dobry, że treść
całkowicie zwycięża nad formą.
Powieść toczy się w dwóch przestrzeniach – realnej, bostońskiej oraz
wirtualnej, w sercu Island. Narracja oraz dialogi dotyczące rzeczywistości
wirtualnej zostały wyróżnione kursywą. Jest to kolejna przeoczona szansa na
wyciągnięcie maksimum z surowego pomysłu na treść. Elementy fikcji i
rzeczywistości, przemieszane w nie do końca jasny sposób, jak na przykład w Kontrolerze
snów Marka Nocnego, zmusiłyby czytelnika do poświęcenia większej uwagi
treści, wywołały by spekulacje lub nawet różne interpretacje. Tak się jednak
nie stało.
Po przeczytaniu książki czytelnik może nabrać do niej ambiwalentnego
stosunku – zachwycony treścią i ciekawym zakończeniem, czuje niedosyt – a wręcz
irytację – z powodu formy. Niemniej jednak, Witajcie w Murderlandzie tak
mnie zachwyciło, że nie jestem w stanie oceniać go przez pryzmat warstwy
technicznej tekstu. Sprawdźcie sami, moim zdaniem to świetny (pod względem merytorycznym) kryminał!
Ewa Król
_________________________
Recenzja napisana dla