Alain Bonnard, główny bohater książki „Wieczorem w Paryżu”, przejął kino studyjne swojego wujka, w którym spędzał czas od najmłodszych lat – i które pokochał bez reszty. Wkrótce zdobywa się na odwagę i zagaja do pięknej właścicielki czerwonego płaszcza, która regularnie przychodzi na jego cykle filmowe. Pierwsza randka, zakończona towarzyskim sukcesem, to nie koniec pasma pomyślności. Pewnego wieczoru, gdy Alain zamyka kino, odwiedzają go nietypowi goście – piękna aktorka Solène Avril i znany reżyser, Allan Wood (sic!). Wizytę tejże pary (co zastanawiające, nie reprezentowanej przez agenta) Bonnard zawdzięczał sentymentalnej duszy Solène oraz chęci nakręcenia filmu, którego akcja miałaby toczyć się w Paryżu. Koniec końców, przemyślawszy sprawę gruntownie, właściciel kina zgadza się podjąć współpracę.
I tak dwaj Alanowie stali się kompanami – może nie do tańca i różańca, ale na pewno do szklaneczki i pracy. Praca pracą, natomiast wysokoprocentowe napoje popijane w najbardziej ekskluzywnych paryskich barach przywołują do głów mężczyzn najróżniejsze pomysły. O zgrozo, brane na poważnie. Szybko okazuje się, że zbiegi okoliczności nie bywają aż tak duże (tylko znacznie większe), a rozczarowanie mające u źródła wiarę w owe zbiegi okoliczności – olbrzymie. Żeby nie zepsuć przyjemności czytania, którą niewątpliwie się odczuwa podczas obcowania z tą powieścią, nie zdradzę o co chodzi – natomiast z przyjemnością opowiem nieco o dalszym rozwoju wydarzeń.
I tak dwaj Alanowie stali się kompanami – może nie do tańca i różańca, ale na pewno do szklaneczki i pracy. Praca pracą, natomiast wysokoprocentowe napoje popijane w najbardziej ekskluzywnych paryskich barach przywołują do głów mężczyzn najróżniejsze pomysły. O zgrozo, brane na poważnie. Szybko okazuje się, że zbiegi okoliczności nie bywają aż tak duże (tylko znacznie większe), a rozczarowanie mające u źródła wiarę w owe zbiegi okoliczności – olbrzymie. Żeby nie zepsuć przyjemności czytania, którą niewątpliwie się odczuwa podczas obcowania z tą powieścią, nie zdradzę o co chodzi – natomiast z przyjemnością opowiem nieco o dalszym rozwoju wydarzeń.
Tak oto toczy się życie Alaina, który bardzo powoli przyswaja przesłanki wskazujące za bezsprzeczne złapanie Pana Boga za nogę. Niestety, idylla zostaje zmącona, gdy ukochana Melanie, czyli właścicielka czerwonego płaszcza, znika bez słowa wyjaśnienia. Nie bez znaczenia jest fakt, że w między czasie Alain przypadkowo trafił na okładkę magazynu plotkarskiego wraz z piękną Solène Avril, którą trzymał w objęciach tuż przed sklepem jubilerskim – mimo to uniknięcie tej nagłej sławy prawdopodobnie na wiele by się nie zdało.
Załamany Alain, obracając w swojej głowy miliony wizji dotyczących domniemanego losu Melanie, podejmuje każde możliwe działanie, które pomogłoby w odnalezieniu kobiety. Nie przypuszcza jednak, że prawda znajduje się na wyciągnięcie ręki (i przez swoją nierzeczywistość minimalnie, acz znacząco przypomina czytelnikowi, że to powieść, a nie samo życie). Moim zdaniem warto samemu przekonać się, jak rozwija się fabuła, bo jest niezaprzeczalnie wciągająca i dość nietypowa.
W moim odczuciu, momentami rzuca się w oczy zabieg „naciągania” tejże fabuły – powieść obyczajowa (czy też romantyczna) powinna kreować świat rzeczywisty. I rzeczywiście tak jest z technicznego punktu widzenia, natomiast jeśli chodzi o prawdopodobieństwo zdarzeń – rzeczywistość jest tu w pewnych momentach znikoma. Z drugiej zaś strony ta nuta nierzeczywistości nadaje powieści specyficzny klimat i urok.
Na zdecydowany plus działa tutaj sceneria – Paryż, już sam w sobie piękny i romantyczny, został wyeksponowany w sposób mistrzowski. Autorowi udało się oddać atmosferę Miasta Świateł; zrobił to w sposób wyjątkowo finezyjny, przenosząc na karty powieści esencję tego, co w Paryżu najlepsze, nie przyćmiewając w ten sposób fabuły – a raczej ją wzbogacając. Mimo to narracja nie skupia się na długich opisach otoczenia; powiedziałabym raczej, że narracji towarzyszy Paryż sam w sobie, obecny jakby w domyśle, bez specjalnego przedstawienia.
Niestety, całkiem niezłą robotę Nicolasa Barreau psuje tłumaczenie polskie. Liczne, jak na wydanie niespełna 300-stronnicowe, literówki niestety zakłócają obraz powieści, ponieważ stanowią widoczną rysę na całkiem przyjemnej w odbiorze całości.
Kolejnym moim zarzutem, tym razem pod adresem pisarza, są nie przetłumaczone frazy z języków: angielskiego i francuskiego. W kontekście, w jakim się znajdują, ich użycie nie jest niezbędne – a wręcz przeszkadza w odbiorze: zaburza kompozycję, a także stanowi niejasność dla osób nie posługujących się tymi językami.
Niemniej jednak, wymienione wcześniej zastrzeżenia są natury czysto technicznej. Nie mogą one pozostać niezauważone, jednak w kontekście „Wieczorem w Paryżu” najważniejsza jest uzyskana przez autora paryska atmosfera. I za to wielkie brawa!
Oj gdybym mogła, to w tym momencie przeniosłabym się do Paryża, bo co to za majówka bez słońca! O książce słyszałam już wielokrotnie i za każdym razem myślę sobie, że gdybym miała więcej czasu, to z pewnością bym ją przeczytała ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to książka idealna na brak czasu - jest leciutka w formie, a przy tym ten Paryż... mmm :)
UsuńUwielbiam Paryż, z chęcią odwiedziłabym go jeszcze raz nie tylko ciałem, ale też i duchem :)
OdpowiedzUsuńDuchem zdecydowanie prościej, jest tyle wspaniałych książek z Paryżem w tle :) Też kiedyś byłam w Paryżu. To było baaaardzo dawno temu, chciałabym go teraz zobaczyć... świadomiej :)
UsuńSkuszę się choćby dla samej okładki - jest cudowna!
OdpowiedzUsuńOj tak, mnie nęciła kilkakrotnie w księgarniach, a w kwestii książek moja silna wola jest słaba - no i weszłam w posiadanie ;) Choć osobiście zastąpiłabym tę panienkę w leginsach, troszkę tak nieparysko mi to wygląda (nie, żebym coś miała do leginsów, nie!) ;)
Usuń