Brooks, główny bohater
powieści, razu pewnego oferuje się, że pójdzie z kuzynką znajomego na bal po
tym, jak jej chłopak ją wystawił. Niby miło, podobno bezinteresownie, ale
szybko pojawia się pomysł: będzie chłopakiem do towarzystwa. Bo przecież nic mu
nie brakuje: urodziwy, wygadany, rodzice innych nastolatków go lubią. Więc
fucha aż się prosi, żeby ją wziąć – zarobić, pobawić się i poimprezować. CO
MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK?
Być może to tylko moje
subiektywne odczucie, ale już sam temat zapalił mi lampkę ostrzegawczą. Jasne,
bardzo ciekawy motyw, z wieloma możliwościami fabularnymi. Sama chętnie
przeczytałabym coś „dorosłego” w tym temacie. Tylko, no właśnie, ja jestem
dorosła. I już na tym etapie krystalizują mi się dwie poważne wątpliwości. No
bo jak to – młodzieżówka? Zdawałoby się, że tematy dla nastolatków będą
okrojone z pewnych wątków – bo inaczej po co by było tworzyć powieść
młodzieżową? Można by podsuwać młodym istniejące już książki dla dorosłych
czytelników. No chyba, że dalej tkwimy w przekonaniu, że młodzieżówka jest
wtedy, jak bohater ma naście lat. W takim wypadku bardzo przepraszam i już nie
mam żadnych zażaleń.
A zatem mamy
nastolatka, który bierze na siebie „pracę” podpatrzoną w świecie dorosłych, ale
za to w wydaniu teen (przynajmniej zdaniem autora), bo będzie osobą towarzyszącą
na balach szkolnych. To ta jedna strona medalu. Z drugiej mamy wątki, które
wcale teen nie są. Mamy cały wachlarz złych zachowań: oszustwa, chodzenie na
skróty, bardzo różne kontakty międzyludzkie. Plus retorykę typowo amerykańską,
czyli „taki-jestem-cool”, czyli dobry flow, zaje*istość i cwaniaczkowatość na
każdej stronie. Czy wrzucenie tu potrzeby zarobienia na studia, żeby wyrwać się
z nieperspektywicznego miasteczka, łagodzi moje wrażenia? Nie, to ruch
kompozycyjny, bo każdy bohater cel (pretekst?) mieć musi.
Nie chcę przez to
powiedzieć, że młodzieżówki powinny być cukierkowe i odmalowywać świat w samych
superlatywach, ewentualnie pokazywać zło w czarno-białym, zero-jedynkowym
motywie walki dobra ze złem. Nie. Nie minęło wcale tak dużo czasu od mojej
nastoletniości i wiem, że młodsi czytelnicy to czytelnicy inteligentni, którzy
wiedzą, jaki jest świat i wyczują moralizowanie z kilometra. Wiem, że młodym
czytelnikom można zaufać i pisać o rzeczach trudnych, nietypowych, a nawet
moralnie wątpliwych, bo właśnie tak rozwijamy swój życiowy kompas. Ale tutaj to
po prostu nie wyszło. Z jednej strony książka jest napisana „młodzieżowo”, niby
traktuje o ludziach takich jak my, niby jest taka cool i na topie. Z drugiej
strony nie spełnia ani standardów młodzieżowych, ani literatury dla dorosłego czytelnika.
Ot, lekkie czytadło wypełnione źle rozumianą „amerykańskością”, pomysł w opinii
autora najwyraźniej „złagodzony” czy „złodzieżowiony”, który tak naprawdę nie
porwie ani grupy docelowej, ani dorosłego czytelnika. Czepiam się? To zapraszam
Was serdecznie do zajrzenia na LubimyCzytać lub Goodreads – niech oceny
powiedzą same za siebie.
Mnie książka kompletnie
nie zaciekawiła, a wręcz odrzuciła. Niestety, choćbym bardzo chciała, to nie
polecam. Ale może kiedyś obejrzę film, podobno jest lepszy (o zgrozo). Dajcie
znać, czy czytaliście/oglądaliście i jakie jest Wasze zdanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)