„Milion nowych chwil” to powieść, o której można wiele powiedzieć. Ale chciałabym zacząć od tego, że jest doskonałym przykładem na to, że nie można kierować się stereotypami nawet przy czymś tak zwykłym jak wybór książki. Nawet nie chodzi o ocenianie książki po okładce, ani nawet nie o myślenie szablonowe o pewnych nurtach literatury, ale o odporność na pewne rzeczy, które wywołują w nas alergię. Bo, drodzy Państwo, zbyt często zapominamy o tym, że zajawki i opisy tworzone są przez wydawnictwa, a nie przez autora.
Oto pierwsza lekcja, jaka płynie dla mnie z lektury tej książki. Już tak wiele, a nie doszliśmy nawet do fabuły. Zatem jaka jest fabuła? Co ciekawe, dość prosta, w pewnych elementach nawet schematyczna. Dziewczyna ulega poważnemu wypadkowi spowodowanemu przez jej faceta. Trafia do szpitala w ciężkim stanie, obarczona wątpliwościami, czy kiedykolwiek będzie w stanie wrócić do dawnej sprawności. Oprócz niewątpliwego ciężaru wieści „fizycznych”, musi mierzyć się z ciężarami psychicznymi, bo jak to w takich sytuacjach bywa, uszczerbek na zdrowiu to dopiero wierzchołek góry lodowej. Nie chciałabym zdradzać dalszych wydarzeń, ale jestem pewna, że to, co podpowiada Wam czytelniczy rozum, pokrywa się z dalszą fabułą.
Dlaczego zatem zrezygnowałam z teatralnych gestów zniesmaczenia i wręcz twierdzę, że „Milion nowych chwil” mi się spodobało? Tajemnica tkwi nie w tym „co”, ale w tym, „w jaki sposób”. Chociaż sama historia nie zaskakuje i nie wspina się na szczyty oryginalności, sprawia wrażenie, że Katherine Center usiadła pewnego dnia i powiedziała „OK, przepiszmy to tak, żeby było strawialne”. I to się jej udało, bo w basicową historię tchnęła tyle emocji, że nawet ja, wystraszona możliwością pojawienia się kliszy, dałam się wciągnąć. Autorka otwiera przed nami duszę głównej bohaterki, pozwala nam dojrzeć całe spektrum emocji i zrozumieć je nie tylko głową, ale też sercem. Jest beznadzieja, smutek, strach, rezygnacja, ale jest też odradzająca się nadzieja, szczęście, radość. Jest upadek i jest wzlot, i chociaż on wcale nie dziwi w warstwie zdarzeń, może zaskoczyć, jak dobrze zaczynamy rozumieć wszystkich bohaterów podobnych historii.
Reasumując, „Milion nowych chwil” odbiera się nie przez pryzmat zdarzeń, ale wewnętrznej przemiany bohatera. A taka podróż jest jeszcze cenniejsza niż dryfowanie między wydarzeniami. Polecam, zwłaszcza takim sceptykom, jakim sama bywam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)