Moje pierwsze spotkanie z serią „You” to było literackie spotkanie. Dopiero później pojawił się pierwszy sezon serialu, a wtedy okazało się, że czasem – ale tylko czasem! – obraz może być lepszy od książki. I o tym będzie dzisiaj.
Chociaż pewnie formatu „Ty”
(czy to w formie książki, czy netflixowskiego serialu) nikomu nie trzeba
przedstawiać, powiedzmy to sobie w przysłowiowych dwóch słowach: mamy do
czynienia z thrillerem psychologicznym o stalkerze, który robi wszystko, żeby
wejść w romantyczną relację z upatrzoną ofiarą. Można by opowiadać dużo więcej
i dużo dłużej, ale tutaj pierwsza zasada thrillerów jak najbardziej ma
zastosowanie: mówienie o fabule = spoiler. Przy pierwszym spotkaniu, tj. przy
lekturze książki, spodobała mi się historia, sposób poprowadzenia powieści,
sama budowa postaci Joego. Ale mimo że była to książka, z założenia nośnik
nieograniczonych treści i opisów, czegoś mi brakowało. A mianowicie brakowało
mi zrozumienia, czemu stalker robi to, co robi. Okej, książka jest naszpikowana
opisami i przemyśleniami głównego bohatera – ale są one raczej esencją tego,
czego mogę dowiedzieć się z innych źródeł. Mimo bycia w głowie bohatera, wcale
w niej nie byłam – dalej nie rozumiałam, dlaczego tak usilnie pragnął zbliżyć
się do Beck, co nim powodowało i dlaczego targały nim skrajne emocje. I chociaż
serial nie był w tym przypadku całkowitym antidotum na ten problem (w końcu to
film, nie ma tu miejsca na dosłowne mówienie o przeżyciach wewnętrznych),
poradził sobie dużo lepiej niż powieść. Aż nie wierzę, że udało mi się to
napisać bez zawahania ;)
Ale takie niestety są
fakty. Netflixowski serial ma wszystko to, co trzyma uwagę widza (a także
czytelnika): akcję, wydarzenia, ale przede wszystkim dobrze skonstruowane
postaci, których motywacje rozumiemy i chociaż ich nie pochwalamy, to w pewien
sposób im kibicujemy. To są te jednocześnie dobre i złe emocje, które w
thrillerze MUSZĄ się znaleźć, a których tu (w powieści) nieco zabrakło.
Nie jest to jednak tak, że książka Caroline Kepnes jest zła. Co to, to nie. Ma kilka solidnych elementów, zapada w pamięć, a po jej przeczytaniu chciałam obejrzeć serial – czyli mnie zafascynowała. Powiem więcej: długo myślałam, że książka jest lepsza od serialu. Zwłaszcza, kiedy serialowe zakończenie zostało zmodyfikowane, a ja zżymałam się ze złości, że „zrobią wszystko, żeby tylko wycisnąć kolejne sezony”. Ale właśnie wtedy pojawiły się „Ukryte ciała” w postaci powieści.
Znów się dobrze bawiłam, znów przeżywałam trwogę na myśl, że tacy Joejowie naprawdę istnieją. Ale szczerze? Już sama nie wiem, czy śledziłam losy bohatera mając w głowie obraz, który mu sama nadałam, czy ten „skopiowany” z serialu. I ponownie przeszłam przez cały ten schemat: ale czekałam na tę książkę! -> no, dobra, ciekawie napisana -> a to zobaczmy serial -> oooo, dobry serial! I chociaż dalekie jest to od moich literackich przekonań, tym razem to powiem: spokojnie możecie zdecydować się na jedną formę. Owszem, zdarzają się pewne rozbieżności między powieścią a serialem, ale służą one budowaniu akcji pod konkretny format. Jeśli przeczytacie książki, będziecie zadowoleni z dobrej lektury. Jeśli obejrzycie serial, będziecie porażeni śledzeniem poczynań psychopaty. Jeśli natomiast wchłoniecie jedno i drugie, wcale nie podbijecie efektu do poziomu „wow”. Niestety, nie tym razem, bo nie ma tu korelacji, a jedynie poprawianie po autorce, żeby było bardziej „pod publikę”. Sami zdecydujcie, a ja idę odpalić Netflixa.
Edit z przyszłości: jestem już po obejrzeniu trzeciego sezonu. Tym razem bez lektury. I mogę się spokojnie podpisać pod tym, co wcześniej napisałam, bo nie czuję, żeby moja "konsumpcja" trzeciej części była w jakiś sposób niepełna. Co więcej, patrząc na częstotliwość pojawiania się sezonów i fakt, że książka zawsze tej premierze towarzyszy, autorka albo bardzo długo czekała na swoje pięć minut z gotowym już cyklem powieści, albo kontrakt zmusza ją do pisania ze stoperem w dłoni. Sytuacja jednocześnie wspaniała (sława, pieniądze i spełnione marzenia) i okropna (pisanie na czas, więc wymagające kompromisów, wyrzeczeń i nie zawsze nas spełniające). Dajcie znać, w jakiej formie Wy śledzicie poczynania Joego i co myślicie o związku powieść - serial (dodajmy, że netflixowski, to nie jest bez znaczenia) w tej konkretnej sytuacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)