E.G.Scott: Nic o mnie nie wiesz

Ale to było dobre! Oto jeden z tych nielicznych thrillerów, które nie tylko wciągają, ale też pozostają w pamięci. Już na wstępie zdradzę: warto czytać ;)

Tak na dobrą sprawę, nawet nie wiem, co było tu czynnikiem decydującym. Powieść, jakich wiele, każda z nich poprawna, płynnie budująca napięcie, taka, o której nigdy nie wiem co napisać - nie dlatego, że nie mam zdania, ale dlatego, że to zdanie zawsze jest podobne. Thrillery to chyba najbardziej narażony na powtarzalność gatunek: ważne są tu pewne elementy, na to nakładają się trendy, w które większość autorów chce się wpisać, i w rezultacie czytelnik otrzymuje (zazwyczaj) doskonałą rozrywkę, o której za chwilę zapomni. Bo te same problemy, te same schematy, podobne rozwiązania. Bo worek z możliwościami jest ograniczony, choćby nie wiem, jak bujna była wyobraźnia pisarza. 

Co zatem mnie urzekło w "Nic o mnie nie wiesz"? Doskonałe pytanie, bo ja naprawdę nie wiem. Może było to oddanie relacji głównych bohaterów, Rebeki i Paula? Może to codzienność, która zamiast być piękna, lub chociaż znajoma, okazała się niszczycielska? A może ta gra pozorów i splot pomyłek, w wyniku których nastaje chaos? Nie wiem, ale ta powieść miała wszystkie te elementy. Rebecca jest uzależniona i zostaje zwolniona z pracy. Paul traci firmę - i, figuratywnie, żonę. Więc postanawia odreagować to w ramionach innej kobiety, bo przecież thriller nie byłby thrillerem, gdyby nie było tej trzeciej. Ale uwaga! To wcale nie jest tak, że tylko "ta trzecia" namąci, jak to w gatunku zwykle bywa. Namąci też żona, a małe, drobne wydarzenia zaczną splatać się w wielką kulę śnieżną, która w miarę rozwijającej się fabuły nabiera prędkości - i pędzi wprost na naszych bohaterów. Tak, chyba właśnie znalazłam i zdefiniowałam czynnik przyciągający tej powieści.

Nie byłabym jednak sobą, gdybym trochę nie pokrytykowała. Tym razem nie samą historię, a notkę wydawniczą, ostatnie jej zdanie: "Ten intensywny i szokujący thriller jest opowieścią o tym, że nawet idealne małżeństwa skrywają mroczne sekrety". Serio? Opis z tyłu okładki ma przyciągać, przekonać czytelnika do sięgnięcia po lekturę. OK, mamy obietnicę intrygi, może nawet jazdy bez trzymanki. Zapewniony jest czytelnikowi każdy jeden z decydujących czynników: jest tajemnica, jest mrok, jest zaskoczenie na końcu. Ale czy czytelnik chce identyfikować siebie lub swoich znajomych z mrocznymi postaciami z powieści noir? Czy chce myśleć, że KAŻDE MAŁŻEŃSTWO, w tym JEGO OSOBISTE, musi skrywać mroczne sekrety? Pozwolę sobie wątpić. Może to i moja wrodzona czepliwość, ale po kilku nieudanych reklamach powieści mam nieskrywaną alergię na słowa, którymi operujemy w ramach reklamy, czyli wywarcia na kogoś wpływu. Apeluję, pozwólcie nam być zwykłymi ludźmi bez mrocznych sekretów - dajcie nam historie o mrocznych sekretach, które rozpalą wypieki na naszych policzkach, a nie poczucie, że jesteśmy inni niż ludzie, o których czytamy. Rozumiecie? Nikt nie chce utożsamiać się z mrocznymi charakterami, ale też nikt nie chce czuć, że nie pasuje do świata, który eksploruje. Dziękuję, pozdrawiam, książkę polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)