Jeden moment. Nagłe szarpnięcie i głucha cisza. Jeszcze tak naprawdę nie wiadomo, co się wydarzyło, ale poczucie, że jest to coś strasznego, wzmaga się z każdą sekundą. Dotyk chłodniejącej dłoni. Odgłos ostatniego oddechu…
Traumatyczne zdarzenie wywraca do góry nogami życie Kacey i jej siostry Livie. Nieuśmierzony nigdy ból oraz późniejsze zdarzenia powodują, że dziewczyna podejmuje decyzję – zabiera młodszą siostrę do Miami, by zacząć życie na własną rękę. Wybór ten nie oznacza jednak dramatycznej próby rozpoczęcia nowego rozdziału wolnego od zmartwień – Kacey tonie w swoich problemach i nie łudzi się, że zmiana otoczenia zmieni jej życie; robi to jedynie dla Livie. Niespodziewanie jednak przez pancerz ochronny starszej z sióstr Cleary zaczynają przebijać się kolejne życzliwe osoby – sąsiadka Storm, jej mała córeczka Mia, a wreszcie przystojny sąsiad z mieszkania 1D. Livie się uczy, Kacey pracuje i nieźle zarabia – słowem: wszystko zaczyna się układać. Niestety nie wszystko jest takie, na jakie wygląda…
Dziesięć płytkich oddechów to powieść obyczajowa. Już ze względu na jej gatunek nie należy oczekiwać, że będzie studium psychologicznym ofiary wypadku – niemniej jednak czuję poważny niedosyt, że tym właśnie nie jest. Kacey, jedyna żyjąca uczestniczka wypadku spowodowanego przez pijanego kierowcę, po wysiłkach lekarzy wróciła do zdrowia fizycznego. Psychika bohaterki niestety nie prezentuje się tak dobrze, jak jej ciało; na każdym kroku zdradza niezabliźnione rany związane z wypadkiem, utratą bliskich, nienawiścią do sprawców tragedii. Tymczasem autorka powieści, zamiast wykorzystać idealny pretekst do zajrzenia do wnętrza Kacey, skupia się na jej nowym życiu, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staje się coraz lepsze, ponieważ wypełnione jest obecnością seksownego sąsiada. Choć stare dolegliwości wciąż tkwią w psychice bohaterki, po chwili miłosnych uniesień spychane są na drugi plan historii – jakby autorka, pochłonięta opisem nowego życia dziewczyny, chwilowo zapominała, jak duże brzemię nosi jej bohaterka.
Z drugiej strony, rozpatrując Dziesięć płytkich oddechów w kategorii powieści traktującej o życiu codziennym, trzeba przyznać, że jest to bardzo dobra książka. Choć nie brakuje w niej zbędnych elementów, porywa czytelnika w mgnieniu oka powodując, że dosłownie się ją połyka. Wielką sztuką jest pisanie o prozie życia codziennego w sposób, który zainteresuje czytelnika i spowoduje, że chciałby więcej. I choć życie Kacey nie jest całkiem prozaiczne, bardzo często takim się jawi na kartach powieści – i w tej kwestii jestem absolutnie zauroczona historią. Minimalną przeszkodą są tu dość śmiałe opisy spotkań Kacey z Trentem – erotyka nie jest w żaden sposób kluczowa dla opowieści, a często jest jej zbyt dużo. Niemniej jednak nie jest to problem nie do przeskoczenia, wszystko zależy od upodobań czytelniczych odbiorcy.
Reasumując, ciężko jest jednoznacznie ocenić Dziesięć płytkich oddechów. Z jednej strony to dobra powieść obyczajowa, która spełnia swoje podstawowe zadanie – ciekawi i nie pozwala czytelnikowi odpuścić jej sobie w połowie lektury. Z drugiej zaś strony problem Kacey momentami traktowany jest po macoszemu, jako doskonały pretekst do zbudowania historii, ale jednocześnie jako przeszkoda w rozbudowaniu wątków z życia codziennego. Dopiero pod koniec książki, kiedy do głosu dochodzą nowe postaci, historia tak naprawdę nabiera rumieńców, a konstrukcja psychologiczna – kształtów. Podobnie jest z budową fabuły i językiem – wszystko jest dobrze skomponowane, przemyślane, aż przychodzą momenty kryzysowe: za dużo nieistotnych wątków, zwalniająca akcja, fragmenty „nie klejące się” do całości. Podobnie jest z językiem tłumaczenia – choć narracja i dialogi prowadzone są w nieskomplikowany sposób, są ciekawe i pełnowartościowe – do momentu, aż nie pojawiają się kłopoty interpunkcyjne i stylistyczne, jak na przykład:
Nasze klatki piersiowe przylegają do siebie, udami obejmuję jego biodra, podczas gdy ciało on podtrzymuje swoje na przedramionach.
Są to na szczęście dość epizodyczne problemy, stwarzają jednak nieodparte wrażenie, jakby momentami kto inny pracował nad tekstem – zarówno w warstwie tłumaczeniowej, jak i fabularnej.
Kierując się tymi skrajnymi ocenami poszczególnych elementów budowy, można dojść do wniosku, że gdyby powieść została nieco skrócona, a narracja zwrócona na wnętrze bohaterki, Dziesięć płytkich oddechów miałoby szansę stać się naprawdę niesamowitą powieścią. Jednak na chwilę obecna mogę jedynie powiedzieć, że to ciekawa historia w sam raz dla osób, które cenią w książkach lekkość opowiadania połączoną z niebanalną historią. Jest dobrze, ale mogłoby być o wiele lepiej.
Przeszłość nie stanowi o tym, kim jesteśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)