Zoë Folbigg: Stacja Miłość

"Książka, o której mówią wszyscy" - tak wydawca reklamuje tę książkę. A ja jeszcze przed lekturą zachodziłam w głowę, czemu. W zasadzie, dalej zachodzę.

W zasadzie to jest mi trochę przykro. Bo widzicie, to jest romans. Ot, zwykła historia o dziewczynie, która pewnego dnia zauważa, że w pociągu jadącym do Londynu pojawia się nowy pasażer. I to nie byle jaki - czarujący, wspaniały mężczyzna, który szybko zyskuje status "Tego Jedynego". Maya kombinuje, co zrobić, aż w końcu wręcza mu liścik z zaproszeniem na randkę. I tak zaczyna się opowieść o perypetiach losu, przyciąganiu i odpychaniu oraz o odnajdywaniu siebie w najmniej oczekiwanych momentach. I tu nie mam żadnych zastrzeżeń, temat dobry, pomysł dobry. Więc teraz wytłumaczę się Wam z tego mojego odczuwania przykrości.

Kiedy zajrzymy do opisu na okładce, oprócz tego, że dowiemy się, że o tej powieści mówią "wszyscy" (wcale nie), poinformuje nas również, że jest to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. I tutaj zaczyna się mój problem. Ogólnie nie przeszkadzają mi elementy non-fiction czy wzorowanie się na prawdziwych wydarzeniach, to superpomysłowe i dodaje iskry każdej opowieści. ALE. Czytając tę historię czuję, że dla ludzi, którzy ją przeżyli, była magiczna i ponadprzeciętna. I to wcale nie dlatego, że dotyczyła właśnie ICH, ale dlatego, że ma w sobie sporo nietypowych zdarzeń. Wierzę, że była dla nich jednym z ważniejszych wydarzeń w ich życiach i że była magiczna, aż prosiła się, żeby podzielić się nią ze światem. I to właśnie mnie martwi. Bo słowa nie potrafią oddać wszystkiego - zwłaszcza, jeśli nie jest się wirtuozem pióra. Można opisywać rzeczy po milion razy, i czuć frustrację, że ani o milimetr nie zbliżają się do tego, jak było naprawdę. Albo można przelać historię na papier, uda się to całkiem nieźle - a potem pojawi się czytelnik, przepuści to przez swój filtr i poczuje tę historię zupełnie inaczej, odbierając jej szczególność, która w niej żyła. W obydwu przypadkach historia przestaje być Historią - a staje się jedynie odwzorowaniem przeżytych przez kogoś wydarzeń. I właśnie dlatego czułam się kiepsko za każdym razem, kiedy książka mnie irytowała (a zdarzało się) - bo jest napisana tak, że mi po prostu nie odpowiadała. A kim jestem, żeby oceniać czyjąś życiową opowieść? No właśnie.

Przekartkujcie, przeczytajcie z rozdział-dwa, może poczujecie iskrę. Ja nie poczułam, i bardzo, bardzo mi żal. Pozostaje mi pamiętać, że gdzieś na świecie są ludzie, którzy doświadczyli tej historii na własnej skórze i jest ona dla nich wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)