Słodko-gorzka, niebanalna, romantyczna, zabawna, życiowa... Podejrzewam, że dla wielu tak prezentuje się opis idealnej książki. Jeśli tak właśnie jest, myślę, że mam coś, co poprawi Wam czytelniczy humor - "To tylko przyjaciel" Abby Jimenez nie tylko spełnia te wszystkie kryteria, ale też wbija się szturmem na szczyty literackich notowań!
Na pierwszy rzut oka, Jimenez napisała schematyczny romans: ona i on, wpadają na siebie w sytuacji doprowadzającej ich do czegoś między furią i omdlewaniem z wrażenia. Żeby tego było mało, za chwilę znów się spotykają i - zgadnijcie co! - okazuje się, że los splata ich życiowe drogi. On chce, ona nie może. Ona może, ale nie chce. Pojawiają się niedomówienia, tajemnice, problemy... Ot, klasyka gatunku. Nie pomaga też szablonowy wręcz tytuł i okładka, a także fakt, że za granicą "The Friend Zone" rozrosło się już do rozmiarów serii (niestety, rzadko kiedy to kończy się uznaniem dla całości). Jak to się zatem stało, że "To tylko przyjaciel" stał się tak popularny, a ja, recenzent z uczuleniem na nadmiar lukru, namawia do sięgnięcia po taką powieść? Już tłumaczę.
Chyba najważniejsze to powiedzieć sobie na wstępie, że wspomnianego lukru nie ma aż tak dużo, jak można by się spodziewać, słysząc "romans". Zamiast tego są solidnie zbudowane wątki komediowe, rozważnie poprowadzona linia "wątków smutnych", która tonuje tematykę powieści i powoduje, że traktujemy ją z większą powagą niż historie typowo romansowe. Pojawia się też wątek choroby, która jest istotnym, ale często stygmatyzowanym tematem w dzisiejszym świecie. Wszystko to sprawia, że "To tylko przyjaciel" staje się w odbiorze życiową, realistyczną historią, z którą nie trzeba się identyfikować, żeby ją poczuć i przeżyć. I chociaż nie jest skrojona idealnie, ta życiowość jest na tyle silnym atutem, że przyćmiewa większość potknięć.
Ale jeśli już o potknięciach mowa, niestety parę rzeczy wprost prosi się o wytknięcie. Największym zgrzytem, który powracał kilkakrotnie i to w najmniej oczekiwanym momencie, jest pomysł na Josha, a konkretniej na jego zrozumienie kobiecych tematów. Jeżeli jakakolwiek opowieść bazuje na ważnym zagadnieniu (w tym przypadku zaburzeń funkcjonowania narządów rozrodczych i gospodarki hormonalnej, ważny temat!), obowiązkiem autora jest zrobić wszystko, żeby historia była realistyczna i naturalna dla czytelnika, bo to prowadzi do uwrażliwienia na poruszany temat. W tym przypadku z posłowia autorki wiemy, że bazowała na sytuacji swojej znajomej, a tymczasem w swojej powieści każe głównemu bohaterowi każde zaobserwowane zaburzenie kwitować "aaa, tak, wiem, bo moja siostra coś tam". Nie zrozumcie mnie źle - fajnie, jeśli faceci mają wiedzę na tematy typowo kobiece, a skąd ją mają czerpać, jeśli nie z życia pod jednym dachem z kobietami właśnie? Problem jest jednak gdzie indziej.
(to jest taki dziwny moment w recenzjach współczesnych książek, że trzeba się odnieść do stanów fizjologicznych i innych spraw intymnych, bo dla pełnej oceny książki nie można tego przemilczeć. Jeśli nie masz ochoty na tego typu opowieści, które faktycznie nie są standardowym contentem w krytyce literackiej ;), opuść poniższy akapit)
Niestety powtarzanie kwestii i sprowadzanie wszystkiego do rozmyślań w stylu "wiem, że ma obfite miesiączki, bo kupuje wytrzymałe podpaski, które też kupowała jedna z moich sióstr" brzmi sztucznie, nieco żenująco i, no cóż, jak usilna próba usprawiedliwienia, czemu bohater męski ma tego typu wiedzę. Niestety nie miałam okazji przekartkować oryginału, więc nie mogę z całą pewnością powiedzieć, że to na pewno jest problem budowy tekstu, a nie tłumaczenia - być może w oryginale jest to na tyle neutralnie przemycone, że czytelnik pomyśli sobie "aha, okej" i po prostu ruszy dalej. Natomiast mogę z całą pewnością powiedzieć, że po polsku wyszło to bardzo niezgrabnie i zwyczajnie wytrąca czytelnika z rytmu powieści i wrażenia, że czyta coś naprawdę dobrego i na pewnych płaszczyznach ważnego.
Będąc przy pomyśle na Josha, warto też przemyśleć jego postawę: facet nie tyle skłonny, co wręcz palący się do wielkich gestów, praktycznie nie użalający się na swój los mimo odtrącenia, sprawiający wrażenie, że ilekroć by skamlał, nigdy nie warknie. I chociaż nie ulega wątpliwości, że i taki typ osobowości można spotkać w realnym świecie, mimo wszystko nieco tę historię odrealnia i popycha do myślenia o nim jako o "facecie z romansu". Ale w zasadzie czy paniom to przeszkadza...? :)
Drugim zarzutem jest nierówność w budowie fabuły: mamy solidną pierwszą połowę (mimo że mocno osadzoną w schemacie gatunku), później spowolnienie i kręcenie się po raz już wykorzystanym schemacie. I chociaż chwilową monotonię przerywa naprawdę nieoczekiwany plot twist, który był potrzebny, żeby uniknąć szablonowego zakończenia, za chwilę czytelnik odkrywa, że autorka nadbudowała nad ten plot... kolejny plot. Czy to dobrze, czy źle - to już oceńcie sami. Jedno jest pewne: powieść Abby Jimenez obfituje we wrażenia i zwroty akcji. I chociaż pozwoliłam sobie skupić się przede wszystkim na minusach kompozycyjnych, w dalszym ciągu podkreślam, że mamy do czynienia z całkiem dobrą powieścią. Mamy tu romans, sporo życiowych sytuacji, trochę słodyczy, trochę goryczy i przyjemny w odbiorze styl autorki, dzięki któremu przez powieść się płynie. Jeśli więc lubicie z jednej strony lekkie, ale ważne i niepowierzchowne historie, "To tylko przyjaciel" to pozycja obowiązkowa tego lata.