Mirosław Tomaszewski: Pełnomocnik

Gdzieś, w jakiejś nieokreślonej czasoprzestrzeni, znajduje się kraj, jakich wiele – z biedą, mrocznymi nastrojami społecznymi i zagmatwaną polityką. Tutaj panuje egalitaryzm. Egalitaryzm, który ledwo co ociera się o swoje pierwotne założenia. Pośrodku chaosu stoi Lukas – pierwotnie marionetka w rękach władzy, następnie – władca marionetek. Ale czy ten polityczny galimatias pozostawia miejsce na najważniejszą rolę – na bycie człowiekiem?

Lukasa, głównego bohatera powieści, poznajemy w momencie, gdy wybiera się na jedno ze spotkań służbowych. Jak się szybko okazuje, Hoffman, czyli Pierwszy Pełnomocnik, wybrał go do sprawowania ważnej funkcji. Jakiej? Tego nie wiemy, podobnie jak nie jesteśmy w stanie zrozumieć wielu rzeczy, które rozgrywają się na naszych czytelniczych oczach. Tajemniczy klimat i idealnie odrysowana atmosfera polityczna, w której nikt nie wie, o co tak naprawdę chodzi, to główne atuty tej książki. Niemniej jednak, prawdziwe smaczki zaczynają się, gdy Lukas – po brawurowym występie na jednym z posiedzeń – zostaje Pełnomocnikiem. Choć wydawać by się mogło, że jest on uosobieniem karierowiczostwa i nieobce jest mu dążenie do trupach (dosłownie!) do celu, w rzeczywistości macki ustroju wciągają go coraz głębiej w sam środek chaosu. Stając się przypadkiem ważną szychą, popychany jest w coraz większe zawiłości, sieć znajomości, układów i niebezpiecznych spisków. Ale czy decydowanie o losie tysięcy ludzi pozwala na pozostanie człowiekiem?

Oto główne pytanie, jakie sobie zadajemy przy lekturze Pełnomocnika. Choć zarówno Lukas, jak i jego towarzysze zdają się z zimną krwią przeć naprzód w tę matnię iluzji i złudzeń, chyba o żadnej z postaci nie można jednoznacznie powiedzieć, że jest dobra lub zła. Autor doskonale ujawnił ludzkie słabości, nieśmiało wychylające się spod płaszcza oficjalności i maski pozbawionej uczuć. Choć konflikty wewnętrzne bohaterów są skrupulatnie przez nich maskowane, tak naprawdę są kluczem do niejasnej polityki, która w przypadku Pełnomocnika jest bezduszna i daleka ładowi.

Mówiąc o polityce, nie sposób nie zauważyć bardzo zgrabnych zabiegów, jakie Mirosław Tomaszewski zastosował w konstrukcji fabuły. Choć o miejscu i czasie akcji nie wiemy nic, a wszystkie elementy są do bólu naznaczone najwyższym stopniem ogólności (wszak egalitaryzm wiele ma imion), narracja trąci fantastycznymi wręcz odniesieniami do naszej rodzimej polityki z drugiej połowy minionego wieku, a ironia okraszająca zdarzenia i zachowanie polityków (czy to właściwe słowo?) jest subtelna, acz wylewająca na usta czytelnika drwiący uśmieszek.

Gatunkowo Pełnomocnik dąży w kierunki thrillera politycznego, niemniej jednak więcej w nim działań politycznych (ideologicznych?), aniżeli sensacji. Fabuła, choć niewątpliwie przemyślana i błyskotliwie podana, bardziej skupia się na codzienności persony świata politycznego, niż na biegu wydarzeń i przyciągnięciu uwagi czytelnika poprzez zwroty i wartkość akcji. Mimo że można wskazać wiele zalet analizy, jakiej Tomaszewski poddał swoich bohaterów, tak naprawdę brak dynamizmu akcji policzyć tu można za minus. Jeśli czytelnik dostaje możliwość obserwowania z bliska najwyższej szychy politycznej, która stoi za chaosem i poważnym państwowym nieładem, szybko znudzi się jego przeżyciami wewnętrznymi, a łaknąć zacznie przywództwa od kuchni, rozłożenia na czynniki pierwsze mechanizmów afer i przekrętów. Jeśli tego spodziewacie się po lekturze Pełnomocnika, możecie się rozczarować – choć wszystkie te elementy niewątpliwie się pojawiają, są raczej częścią składową powieści, aniżeli jej rdzeniem. Nie oznacza to jednak, że rozliczenie z niepoważną władzą i przepaścią, nad którą zawisło społeczeństwo wypadło źle – wręcz przeciwnie. Po prostu tematyka aż prosiła się o więcej czystej akcji.

Pod wielkim znakiem zapytania należy umieścić tajemniczego czarnego kota, który wita czytelnika już na samym początku – bo z okładki. Wraz z rozwojem akcji, ów kot przewija się w powieści kilkukrotnie, wywołując niejasny dreszcz niepewności. Choć jego rola – ani rzeczywista, ani metaforyczna – nie jest tu jasno zaznaczona, niewątpliwie wpisuje się w strukturę tej powieści, stając się pewnym punktem charakterystycznym – mimo że do niczego konkretnego nas nie odnosi. Mimo że tematyka i klimat Pełnomocnika dalekie są od prozy Bułhakowa, wręcz nie mogłam opędzić się od skojarzenia tego zwierzaka z mrocznym Behemotem z Mistrza i Małgorzaty. Ale czyż władza pozbawiona kontroli jest mniej przerażająca?

Technicznie powieść nie budzi żadnych zastrzeżeń – nie pojawiają się błędy ani literówki, co tylko utwierdza w przekonaniu, że kiedyś poświęcano więcej czasu na skład i korektę, a dziś masowo powielane błędy – niedopuszczalne. Natomiast pod względem wizualnym ciężko jest pokusić się o ocenę – choć ani okładka, ani szata graficzna nie są specjalnie atrakcyjne, należy pamiętać, że książka została wydana w 1992 roku. Koniec końców to dobry przykład na to, że wygląd nie zawsze jest wizytówką treści.

Podsumowując, Pełnomocnik jest bardzo przemyślaną i wyważoną reakcją autora na naszą rodzimą politykę w ubiegłym wieku. Cechuje ją niewątpliwie dobra analiza postaci i zręczne posługiwanie się lekką i przyjemną w odbiorze ironią, niemniej jednak brakuje jej wartkości akcji i pewnego punktu zaczepienia, który spowodowałby, że czytelnik – raz wkroczywszy w świat powieści – chciałby do niego wracać. Nie dla wydarzeń, które raczej przygnębiają, aniżeli fascynują, ale dla przyjemności, jaką jest lektura dobrej książki – takiej, jak na przykład UGI tego samego autora. Pozycja raczej dla miłośników tematyki politycznej i społeczno-historycznej, niż dla laików.
__________
Za egzemplarz recenzencki dziękuję bardzo
Państwu Tomaszewskim - Pani Marii, która prowadziła ze mną korespondencję oraz Panu Mirosławowi - z wiadomych względów :)

12 komentarzy:

  1. Ta pozycja zdecydowanie nie trafia w mój gust, ale myślę że mojemu tacie by się spodobała.Zapamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ja też pomyślałam o swoim tacie, jak czytałam tę powieść? Może kiedyś mu ją podsunę ;-)

      Usuń
  2. Również to nie moje klimaty, chociaż może ów tajemniczy kot i jego lekkie podobieństwo do Behemota może skłoni mnie żeby spróbować tej pozycji czytelniczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nie polecam, kot pojawił się dosłownie trzy-cztery razy i nie miał wpływu na historię :( Aczkolwiek rzeczywiście, to on nadawał powieści specyficzny klimat :)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. No pewnie - nic na siłę, jestem zdania, że trzeba czytać tylko to, co się lubi :D

      Usuń
  4. O, taką książkę z przyjemnością kupię i przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, jeśli przeczytasz, chętnie wymienię się wrażeniami :)

      Usuń
  5. Chętnie sięgam po książki poruszające taką tematykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie wręcz na odwrót... Ale postanowiłam spróbować :D

      Usuń
  6. Nie podobają mi się takie książki, ale nie mówię nie... może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie jestem entuzjastką takich historii, ale tę czytało mi się nieźle.
      Moje "kiedyś" zawiera już jakieś 100 zanotowanych tytułów na później, mam nadzieję, że Tobie idzie to lepiej :D

      Usuń

Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)