Charlaine Harris: Martwy aż do zmroku

True Blood nie tak dobre na papierze

Sookie Stackhouse. Martwy aż do zmroku (wyd. II) [Charlaine Harris]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
Martwy aż do zmroku to pierwsza część sagi o przygodach Sookie Stackhouse, znanej szerszej publiczności z głośnego serialu HBO pod tytułem Czysta Krew. I właśnie w tym tkwi szkopuł – główna bohaterka powieści zyskała rozgłos wyłącznie dzięki ekranizacji.
W tym momencie pojawia się kolejny problem – czy Czysta Krew to tylko ekranizacja, czy już adaptacja? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, i zarazem scharakteryzować powieść, wystarczy powiedzieć, że pierwszy sezon serialu, zawierający dwanaście odcinków (każdy trwa niespełna godzinę) bazuje głównie na pierwszym tomie sagi – liczącym czterysta stron. Daje to więc prawie dwie minuty filmu na stronę tekstu. Czy zatem serial jest tak skupiony na detalach, czy raczej powieść jest zbyt ogólnikowa i nie wyczerpuje podjętego tematu?
I jedno, i drugie. Serial, uznany za sukces, cieszy się powodzeniem na całym świecie. Natomiast powieść (na szczęście powstała przed serialem, a nie będąca jego kopią) zyskała rozgłos właśnie przez ten sukces. Co może więc pomyśleć czytelnik nieświadomy istnienia serialu, sięgając po Martwego aż do zmroku? To wszystko kwestia gustu. Choć powieść wyróżnia modna dziś tematyka, w chwili powstawania tekstu wampiry nie były celebrytami światowej kinematografii i literatury. Twórcy serialu, wyczuwszy odpowiedni moment, podrasowali nieznany szerszemu gronu odbiorców utwór i nakręcili jego filmowy odpowiednik.

Sama powieść jednak nie jest odpowiedzią na tak zwany bum, który obserwujemy od kilku lat dzięki Zmierzchowi (a raczej przez Zmierzch). Należy zaznaczyć, że nie jest to także kopia znanych „wampirzych” utworów, a sama kreacja krwiopijcy i towarzyszącej mu codzienności jest mocno zaskakująca, choć nie całkiem pozbawiona legendarnych cech nocnego upiora. Forma tekstu natomiast oscyluje na granicy lekkiej powieści dla pań i brutalności kojarzonej z serialem Czysta Krew. Mimo tej lekkości formy, Harris nie unika opisów – w zasadzie to one dodają charakteru powieści. Niestety, jako że medal ma dwie strony, czytelnik nie uniknie treści z cyklu: Umyłam szamponem włosy, wyszorowałam całe ciało, ogoliłam nogi i pachy[1], ciągnących się przez całą stronę.
Czy zatem warto? Warto, jako czytadło na lato, dla oderwania od „cięższych” utworów. O ile wampiry nie wyskakują z Waszych lodówek ani spod Waszych łóżek, fabuła także powinna przypaść do gustu. Wyznanie Sookie Stackhouse, otwierające sagę: Od lat czekałam na zjawienie się wampirów w naszym miasteczku, aż nagle jeden z nich wszedł do baru. Odkąd przed czterema laty wampiry wyszły z trumien (jak to wesoło ujmują), spodziewałam się, że któryś z nich prędzej czy później trafi do Bon Temps. Naszą małą mieścinę zamieszkiwali przedstawiciele wszystkich innych mniejszości… dlaczego zatem nie mieli tu żyć członkowie tej najświeższej, czyli prawnie uznani nieumarli?[2], niech będzie zachętą do lektury. Zdradzę tylko tyle, że owy wampir namieszał bardziej, niż można by się spodziewać po obejrzeniu pewnego kinowego hitu sprzed paru lat. Nienajgorsza „wampirza” alternatywa, w sam raz na urlop.
Ewa Król
_____________________________________
[1] Harris Charlaine: Martwy aż do zmroku. Warszawa 2009, s. 193-194.

[2] Harris Charlaine: Martwy aż do zmroku. Warszawa 2009, s. 5.
_____________________________________
Recenzja napisana dla portalu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku! Dziękuję Ci serdecznie, że tu zajrzałeś i że poświęciłeś mi chwilę. Proszę, zostaw po sobie ślad, ponieważ każdy komentarz jest dla mnie największą nagrodą za włożoną pracę i serce :)